- Zabieram Henry'ego do Broitenburga – oznajmiła chłodno. - Jasne, ściągnąłeś mnie tu po to, żeby zwalić mi na głowę zajmowanie się tym miejscem. Kolejny kłopot, któ¬rego uda ci się pozbyć. Bardzo sprytnie! nazwałem. Kiedyś zjawiła się na mojej planecie nie wiadomo skąd. Początkowo sądziłem, że to jakiś chwast i Od chwili śmierci Jeana-Paula czuł się jak schwytany w pułapkę. Musiał zapewnić sobie choć minimum wolności, inaczej zwariuje. - Teraz, to znaczy po tym jak zadałeś mi swoje pytanie. Gdybyś go nie zadał, nie wędrowałabym w głąb siebie, aby - Mam jednoosobowy namiot, śpiwór, szczoteczkę do zębów i zapasy na dwadzieścia cztery godziny - odpowie¬działa, gdy ją o to spytał. - To mi wystarczy. - Nie. Jestem tu już od czterech dni. oczy. się więc z nimi, ze pozostawią go przy pierwszym człowieku, jakiego napotkają. Henry siedział w rogu łóżeczka i apatycznie patrzył przez okno. Na chwilę odwrócił głowę w stronę wchodzą¬cych, ale jego oczy pozostały puste i bez wyrazu. To dziecko na nikogo i na nic już nie czekało, więc nie potrafiło się ucieszyć na czyjś widok. Pijak nie odpowiedział. Wyciągnął rękę po kolejną pełną butelkę, lecz zatrzymał ją w połowie drogi, a potem ją Starsza kobieta dygnęła przepisowo, jednak nie patrzyła na księcia, tylko na Henry'ego, którego Mark niósł na ręku. na Łańcuch i nie myślałem, że może się urwać... - Skoro mnie odwiedziłeś, to chodźmy tam, gdzie możemy Czego mogli tu szukać?
powitana oczekiwanym pocałunkiem, uspokoiła Małego Księcia, że "lekkie przeziębienie" już jej minęło. Było jej Ochmistrzyni przenosiła zdumiony wzrok z Tammy na księcia. Małego Księcia oznak podziwu i uwielbienia.
się z jakiejś gąsienicy, której Mały Książę nie dostrzegł podczas sprzątania swojej planety. - Ingrid? Niech idzie do diabła! - wybuchnął.
- Mark, ja nie mogę... - Znajdę pracę w mieście, w ogrodzie botanicznym. Tammy odgadła, że ochmistrzyni musiała w tym mo¬mencie porównywać ją z Lara. Nie miała jednak czasu za¬stanawiać się, jak to porównanie wypadło, ponieważ Mark podał jej Henry'ego i zwrócił się do ochmistrzyni:
- Nie. Zrozumiałem, dlaczego nie chciałaś wybrać się tam ze mną. Gdyby Badacz Łańcuchów zobaczył mnie z tobą, - Dokładnie nie wiem, ale odnalazłam w sobie pewną opowieść -odpowiedziała po chwili. Tarnmy miała serdecznie dosyć tej rozmowy. Spełniła swój obowiązek, informując Isobelle o miejscu pobytu wnu¬ka. Nie musiała znosić jej uwag dłużej, niż było to koniecz¬ne. Wprawdzie miała ochotę powiedzieć jeszcze to i owo, ale właściwie... rozkwitnąć równocześnie ze wschodzącym słońcem. Nie mógł wyjść z podziwu, że choć wciąż jest taka sama, to - Czy pani w ogóle się z nim bawi? Dziwne. Przez tyle lat nie płakała, a odkąd spotkała Marka, co chwilę ulegała wzruszeniu. Jak to możliwe? Przecież nic o nim nie wiedziała - tyle tylko, że został księ¬ciem regentem w jakimś małym, lecz uroczym europejskim księstwie, a jego przyjaciółka Ingrid nie przepada za dzieć¬mi. On sam chyba też nie, ale... Ale jego maleńki krewny chyba niespodziewanie odnalazł drogę do serca Jego Wysokości. - Czy teraz panienka rozumie? Każdy jego kontakt z mie¬szkającą tu rodziną kończył się cierpieniem. Dla niego ten za¬mek to gniazdo żmij. Nie chce przejąć znienawidzonej korony